Polska reprezentacja w Argentynie

Udostępnij ten post

To argentyńskie dobre, ale to polskie bardziej mi smakuje – powiedziała jedna z Argentynek, biorąca udział w bonareńskiej degustacji polskich win. Jak to usłyszałem, spadłem z krzesła. Gubię się oczywiście w domysłach, wątpliwościach, szukam usprawiedliwień, nakładam na świat filtry jego złożoności – tylko po to, żeby to sobie jakoś wytłumaczyć. Może to była tylko chwila, ten ulotny moment, którego zrozumieć nie potrafię, wpływ księżyca albo czegoś czego opisać nie umiem. A może jest inaczej i trzeba się odważyć, by powiedzieć – Polskie wina są dobre. I tyle.

Ponownie to zrobiłem. Pokazałem polskie wina w Buenos Aires. Potem pozostał tylko szok i niedowierzanie. To miała być zabawa i ta degustacja zabawą była. Kolega przywiózł z Polski sześć polskich win. Win z niszy nisz, win w przewadze nisko interwencyjnych, jakimi są albo za jakie chcą uchodzić.

Podstawowym kryterium wyboru była jakość i mniejsza lub większa szczypta szaleństwa, która towarzyszyła ich powstawaniu. W walizie, należącej do pasażera, podróżującego w klasie ekonomicznej, przyleciały do Buenos Aires następujące etykiety (2 białe, 2 pomarańczowe, 1 czerwona i 1 musująca):

  • Winnica Białe Skały Seyval blanc,
  • Kamil Barczentewicz Riesling,
  • Nizio Naturals Koń Johanniter,
  • Winnica Czarna Stodoła Marek Johanniter/Chardonnay,
  • Winnica Moderna Stag Party Cabernet Cortis,
  • Nizio Naturals Pet-Nat Muscaris.

Organizator degustacji Guillermo Carnevale, sommelier, kawista i enolog, dobrał do nich sześć butelek z Ameryki Południowej. Dzięki temu mieliśmy okazję zestawić sześć flightów, które degustowaliśmy w ciemno, po to żeby spróbować zgadnąć kraj pochodzenia i uzasadnić nasze wybory. W Vinoteca del Salvador spotkali się argentyńscy sommelierzy, pasjonaci wina i ja. Przyznam, że bardzo się bałem. 

Myślę, że wybór win przez Guillermo miał głęboki sens. Próbowaliśmy win debiutujących na rynku, kolejnych roczników win, które dopiero od niedawna są w sprzedaży. Win, których profil choć trochę upodabnia je do polskich etykiet (kwasowość, świeżość, owocowość i zaryzykuję pisząc: mineralność). To były wina, które podobnie jak wina polskie, dopiero zaczynają swoje życie. W większości, choć nie wszystkie, będąc precyzyjniejszym. O poszczególnych etykietach z Polski nie będę się rozpisywał, bo to butelki mniej lub bardziej znane. A co wybrał Guillermo?

Trapiche Lateral Chenin blanc (Mendoza) – duży producent, który też chce grać wśród małych, wprowadzając na rynek wina fermentujące dłużej na skórkach, w cemencie, amforze, tanku i używanej beczce; oprócz chenin blanc, w serii Lateral winifikuje blend gsm i czyste semillon.

Sierra Lima Alfa Sauvignon blanc/torrontes (Salta) – to siłą rzeczy aromatyczny blend, który przed przesadą broni się spontaniczną fermentacją na naturalnych drożdżach i organicznym podejściem, którego enolog Francisco Morelli Rubio, zwany pieszczotliwie Gauchomalo, nie zamierza certyfikować.

Amanecer Andino Sauvignon blanc (Jujuy) – zrobiony na pomarańczowo przez łowcę terroir Lucasa Nivena; wino z prowincji Jujuy na północy Argentyny, gdzie winnice prowadzone są naprawdę wysoko, bo powyżej 2 000 m n.p.m.

Alma Gemela Amber wine (Mendoza) – enolożka Mariana Onofri, niestrudzenie promuje argentyńskie wina z nieargentyńskich szczepów, a od niedawna robi to właśnie wino pomarańczowe ze szczepu roussanne;

Louis-Antoine Luyt Pipeno (Maule) – bodaj najbardziej znana etykieta francuskiego enologa, którego śmiało można nazwać pionierem winiarstwa naturalnego w Chile; wino ze szczepu pais, chilijskiego odpowiednika argentyńskiej crolli, jedyne wino chilijskie w tym zestawieniu.

Santa Julia Le Mantis – pét-nat z chardonnay, z zostawionym cukrem (niedużo) i na naturalnych drożdżach, bez dodawanych siarczynów; kolejny przykład dużej winnicy (należy do Zuccardi), która chce konkurować na nowym dla siebie rynku win naturalnych.

Nie boję się przyznać, że nie mam większego doświadczenia w prowadzeniu tego typu spotkań. Nie mam też na to żadnych papierów ani legitymacji. Ale muszę Wam zdradzić, że to było niezwykłe doświadczenie.

Przede wszystkim dlatego, że jeżeli ktoś jeszcze nie wierzy w polskie wina to powinien w nie uwierzyć. Oczywiście zawsze można podnieść różne argumenty przeciw, mówić o polskich winach w kontekście nadmiernego kwasu, braku ciała czy ich kruchości, choćby aromatycznej. Ale będę się bił, jeżeli ktoś powie że to złe wina. Właśnie dlatego ta degustacja, według mnie, miała głęboki sens. Nawet pijąc Stag Party, które przebiło sufit.

PS. Dwa lata temu udało mi się pokazać po raz pierwszy w Buenos Aires polskie wina. Wymiar epicki tej degustacji zapewniło 13 etykiet. Było Gostchorze, Turnau, Płochoccy, Skarpa Dobrska, Dom Bliskowice, Dwór Sanna, Ingrid, Stara Winna Góra i Kamil Barczentewicz. Mimo że wtedy pomyślałem, że przecież próba sprzedawania polskich win Argentyńczykom nie ma większego sensu (dziś już nie jestem tego taki pewien), to zrozumiałem, że polskie wino to znakomity pretekst do mówienia o współczesnej Polsce.

Po drugim, trzecim kieliszku, zdumieni Argentyńczycy zaczęli pytać, gdzie można zjeść po polsku w Buenos Aires, z czym parujemy polskie wina, jaka właściwie jest polska kuchnia. Pytania zaczęły się mnożyć, z czasem nie mając już nic wspólnego z winem. To było fantastyczne przeżycie. Wiem, że zawdzięczam to polskim winiarzom, dla których wino, to nie tylko wino, ale również, jeżeli nie przede wszystkim, spełnienie marzenia. 

PS. Dziękuję Marcinowi Bełzie z Brać Polskie Wina za pomoc w doborze win na ostatnią degustację w Buenos Aires.