Orin Swift – niepokojące wina z Kalifornii

Jak nie teraz to już chyba nigdy! Tak sobie myślałem idąc na degustację win kalifornijskiego projektu Orin Swift, na którą zaprosiła dystrybuująca je w Polsce firma Winkolekcja. Mój sceptycyzm do win z zachodniego wybrzeża USA jest bowiem bardzo mocno zakorzeniony i byłem ciekaw, czy w końcu znajdę wina trafiające do mojego serca. Myślicie, że się udało?
Niepokojące wina
Zaczęliśmy od kilkuminutowego filmu, którego akcja dzieje się na pustyni, a klimat i recytowane przez lektora zdania przypominają atmosferę dzieł Tarantino. Potem pojawiły się etykiety przedstawiające: manekiny kobiet, roznegliżowaną modelkę z maczetą pozującą na pustyni obok (a czasem i na) zdezelowanym cadillacku, czy w końcu najbardziej niepokojące zdjęcie zasuszonych zwłok duchownego z sycylijskich katakumb. Wszystko to zdecydowanie działało na wyobraźnię i pokazało, że mamy do czynienia z przemyślanym projektem. Jego twarzą jest Dave Phinney, który nie posiada własnych winnica, a swoje wina produkuje z gron skupywanych z różnych części Kalifornii. Jego pasja do winiarstwa rozpoczęła się dość klasycznie, od pobytu we Włoszech. Wino zachwyciło go tak bardzo, że po powrocie do Stanów zatrudnił się u samego Roberta Mondaviego. Oczywiście, nie został od razu winemakerem, po prostu pracował fizycznie przy zbiorach. Ten rodzaj zarobkowania nie był jednak dla niego i Dave wkrótce zakupił dwie tony Zinfandela, z których zrobił swoje pierwsze wino. Sukces, jaki zaczęły odnosić kolejne wypuszczane przez niego etykiety przyciągnął większych graczy i trzy lata temu Orin Swift został zakupiony przez rodzinę Gallo. Dave zachował niezależność przy produkcji, ale w zamian uzyskał dostęp do olbrzymiej ilości winnic, które są w posiadaniu Gallo.
Spróbowane wina
Orin Swift Mannequin 2016 (169 zł)
Nie znamy dokładnego składu blendu, wiadomo tylko, że Dave zwykle dokłada do Chardonnay jakieś dodatkowe odmiany (kalifornijskie przepisy wymagają jedynie 75% szczepu deklarowanego na etykiecie). Całość przez 9 miesięcy dojrzewa na osadzie w beczkach, z których 40% stanowią nowe baryłki. Pachnie dymnie, waniliowo, z dodatkiem słodkich jabłek, toffi, mirabelek i gruszek. Na podniebieniu pełne, oleiste, z kremową fakturą i jaśminowym posmakiem. Na szczęście nie brakuje my również zaakcentowanej kwasowości. Mimo wszystko styl jest bogaty, trzeba to lubić. Bardzo dobre+ (91/100).
Orin Swift Abstract 2017 (169 zł)
Kolejna wybuchowa mieszanka to Grenache uzupełniona o Syrah i Petit Syrah. Całość oczywiście znów trafiła do beczek (10 miesięcy, 30% nowych). Pachnie intensywnie ciemnymi owocami – dojrzałe wiśnie, maliny, przesmażone truskawki, śliwki, ale też wędzonką, dymem i ziemią. Lekko zwierzęce, drapiące język, z mocnymi i żywymi taninami. Niestety w finiszu zbyt mocny wyczuwalny jest alkohol (15%). Bardzo dobre- (89/100).
Orin Swift Machete 2016 (235 zł)
Tym razem dominującym elementem jest Petit Syrah z dodatkiem Grenache i Syrah. Winifikacja jest taka sama jak u poprzednika. W odbiorze jest ciemniejsze, pełne nut czekoladowych, tytoniowych, gencjany, ziół, wanilii i ciemnych śliwek. Nos jest nagrzany, wręcz lekko duszny, ale na szczęście w ustach znajdziemy więcej świeżości. Potrzebuje jakiegoś towarzysza, bo solo trudno byłoby udźwignąć więcej niż jeden kieliszek. Bardzo dobre (90/100).
Orin Swift 8 Years In The Dessert 2017 (229 zł)
Ten potężny (15,5% alkoholu) Zinfandel uzupełniony został o Syrah i Petit Syrah. W nosie zaczynamy przyprawami, goździkami, czarnym pieprzem i figami. Usta są słodkie, z akcentami truskawkowych konfitur i smażonych śliwek. Kwasowości oscyluje w niskich poziomach, ciało jest ekstraktywne, a taniny dość miękkie. Całość jest nieco pluszowa i niestety męcząca w dłuższej perspektywie. Dobre+ (88/100).
Orin Swift Palermo Napa Valley Cabernet Sauvignon 2016 (229 zł)
Owoce pochodzą z różnych apelacji Napy, a wino dojrzewa przez 10 miesięcy w beczkach (1/3 nowych). Przy tym winie w końcu owoce pokazują świeższe oblicze. Więcej tu porzeczek i wiśni, a nawet pojawia się nieco kwiatów. Usta w pierwszej chwili słodkawe, potem wychodzi więcej kwaskowej owocowości i żwiru. Taniny są bardzo eleganckie, wypolerowane, ale przy tym wciąż obecne i przyjemnie podsumowują całość. Bardzo dobre+ (91/100).
Orin Swift Papillon 2016 (289 zł)
Ostatnie wino choć najdroższe, było najlepszym z całego zestawu. Bordoski blend (Cabernet Sauvignon, Merlot, Petit Verdot, Malbec, Cabernet Franc, Petite Sirah) dojrzewał w tym przypadku w dębie przez 15 miesięcy, z tego niemal połowa to nowe baryłki. Tu po raz pierwszy można doszukać się pewnej subtelności (i to pomimo 15,7% alkoholu), gdyż obok akcentów porzeczek i śliwek mamy też przyjemnie liściaste tło. Po chwili wychodzi również więcej kawy, czekolady, oliwek. W ustach dodatkowo ziemiste, pieprzne, skórzane, domknięte drapiącymi taninami. Znakomite (93/100).
Orin Swift to marka skierowana głównie do segmentu HoReCa. Etykiety win na pewno przemawiają do wyobraźni, a cały projekt jest naprawdę dobrze opakowany marketingowo. A czy ja przekonałem się do kalifornijskich win? No cóż, zaprezentowane pozycje mnie zbyt nasycone i alkoholowe. Jak to w USA wszystkiego musi być dużo, bogato aż do przesady. To nie jest styl, który preferuję, ale przecież wśród Was są pewnie osoby, które lubią takie smaki (i nie ma w tym niczego złego). Jeśli tak, spróbujcie Orin Swift, bo w swojej stylistyce są to naprawdę dobrze wykonane wina.