Kotleciki z jagnięciny i dwa arcydzieła

Udostępnij ten post

Nie jesteśmy zwolennikami stawiania wina na piedestale i oddawania mu hołdu, tylko po to by pochwalić się swoimi zasobami, albo by zrobić z tego trunku owianą tajemnicami strefę, do której klucz mają tylko wybrani. Zakładając naszą grupę na FB Nasz i Wasz Świat chcieliśmy Wam też pokazać nasze normalne codzienne podejście do tego ukochanego przez nas hobby, otworzyliśmy się też na to byście i Wy mieli miejsce na podzielenie się swoimi odkryciami perełek ale i smacznych, prostych win. Bo nieważne jak to dla moich zagorzałych abstynenckich przeciwników brzmi: wino jest dla wszystkich!

Muszę Wam się jednak do czegoś przyznać, otóż bezwzględnie uważam że każde wino zasługuje na swoją właściwą oprawę – bo wiele też zależy od tego, ile będziemy mieli czasu by się w nie „wgryść”, je zdegustować. Wiem z własnego doświadczenia, że wino nie absorbuje więcej niż 1-5% mojej doby, jednak z drugiej strony zdaje sobie sprawę z tego, że nawet przy takiej proporcji, na sofie pod kocem warto chociaż wiedzieć co się w zacnym kieliszku ma! Sami przyznajcie jakże odmienne czasami wydają się nasze notki degustacyjne win szybko degustowanych podczas różnych eventów, wyjazdów. My ciągle uczymy się, by podczas podróży po winnicach się nie spieszyć. Na przykład Robert ostatnio wcielał to w życie w Temencie, bez mojego poganiania spędziłby tam najlepiej cały dzień, a tak wyszło zaledwie 5 godzin. Na nasz odbiór wina wpływa również parowanie go z tym co jemy, nie bez znaczenia jest też czy próbujemy je w gronie osób, które lubimy i czy ich to też interesuje – nie jest to oczywiście nic odkrywczego. Nie chodzi mi tu jednak o wymyślne okazje, wspaniałe uroczystości, znawców nad znawcami, profesorów itd. – uwierzcie mi że nawet niewielka świadomość na temat tego co pijemy, robi już znaczną różnicę. Do tego zawsze Was i siebie namawiam!

Nawiązując do tej świadomości przeplatanej sprawami zawiłości dnia codziennego, od czasu do czasu człowiek znajdzie chwilę na spotkanie z przyjaciółmi, którzy o winie lubią i chcą pogadać. Skoro więc oddelegowali mnie nawet na bazarek po dobre mięso i warzywa, to miałam nadzieję że wykorzystamy to spotkanie i otworzymy wino, które wymaga nie tylko umiejętnego trzymania kieliszka, ale przede wszystkim czasu, by o nim pogadać. Brzmi jak wyznanie członka sekty, no cóż nie będę dalej brnąć w te dywagacje. Na swoje usprawiedliwienie pociągnę za sobą tylko innych, bo nad tymi butelkami nie zatrzymałam się w końcu sama, dołączyli do nas zaprzyjaźnieni blogerzy z Winniczka.

Czas więc na czas, by zjeść coś dobrego i pogadać o wszystkim przy/i o dobrym winie.

Na przystawkę zjedliśmy kozi ser i do tego świeżą, rześką i przyjemnie owocową Cantina Lunae Marluna 2017. Jest to pochodzący z naszej ukochanej liguryjskiej posiadłości, oparty o Vermentino musiak wytwarzany metodą Charmat, a więc z wtórną fermentacją w dużych stalowych zbiornikach (analogicznie do jakże popularnych Prosecco). Trochę brakowało jej bąbelków i to umiem przyznać, ale mój sentyment do tych win zniesie o wiele więcej. Od niedawna wina tego producenta są dostępne w Polsce, ale nie wiemy, czy w Bottega del Gusto na Ursusie znajdziecie akurat tę etykietę. My odwiedziliśmy winnicę dwukrotnie w tym i 2016 roku, szczegółowy opis spróbowanych butelek znajdziecie tutaj.

Póżniej w kuchni zaczęliśmy robić bałagan. Wojtuś wybacz dygresję, ale ja w tamtym momencie cieszyłam się po cichu, że to Twoja a nie moja kuchnia. Z syczenia, pryskania i wyciskania tłuszczu wyklarowały się wspaniałe, aromatyczne, soczyste kotleciki z jagnięciny z grillowanymi warzywami i pieczonymi ziemniakami. Nawet jak to teraz piszę, to cieknie mi ślinka.

Do naszego biesiadowania otworzyliśmy dwie inne wyjątkowe butelki: znakomity toskański Syrah 2007 od Isole e Olena oraz ultrawytrawne, klasyczne Amarone Campo Inferi 2008 od Brunelli.

Pierwsza z nich to przedstawiciel odmiany, która całkiem nieźle sprawdza się w toskańskim klimacie, choć oczywiście nie może się równać popularnością z Sangiovese. Zwłaszcza winnice w okolicach Cortony (przy okazji to niezwykle urokliwe miasto, które warto odwiedzić będąc w tamtych rejonach) słyną z win powstających z Syrah. Tu natomiast mamy jeszcze inną ciekawostkę – butelkę od jednego z najlepszych producentów z Chianti Classico. Szczerze powiedziawszy pierwszy raz mieliśmy z nią do czynienia. Wcześniej, ani we Włoszech, ani w Polsce nie natknęliśmy się na tę etykietę.

Isole e Olena Colezzione Privata Syrah 2007 (w Polsce producent w portfolio Centrum Wina) ma w nosie piękne ciemne owoce – dojrzałe śliwki, wiśnie, jeżyny. Do tego zioła, czarny pieprz, liść laurowy, ziele angielskie. W ustach nasycone, z ciepłym owocem podlanym toskańskim słońcem. Pieprzne (jak na rasowe Syrah przystało), z nutami pieczonego mięsa, suszonych ziół i żwiru. To wino było idealne pod wieloma względami, została otwarta w idealnym momencie swojego dojrzewania. Ostatnio żadna pozycja nie zatrzymała mnie na aż tak długo. Arcydzieło (94/100)

Robert szykuje dla Was swoją relację z degustacji Valpolicelli, w niej zauważa, że dla niego ta druga butelka wypadła jeszcze lepiej od Syrah. Ja muszę jednak przyznać, że w tej kwestii mam odmienne zdanie i to Syrah z Toskanii skradł moje serce (proszę się tu tylko nie śmiać z mojej wyolbrzymionej niechęci do tego regionu).

Przechodząc jednak do Brunelli Amarone della Valpolicella 2008 – było to wino autentycznie wyjątkowe, na podniebieniu na długo osadziły się smaki suszonych śliwek, pojawiły się też zioła lukrecja, odrobina mięty, liścia laurowego. Całość otuliły dymne nuty. Nasycone, wytrwane, z taninami, które co zaskakujące pojawiały się nie na języku, ale nad zębami. Amarone w coraz rzadziej spotykanym, klasycznym stylu. Arcydzieło (95/100).

Ten wieczór udowodnił, że cierpliwość popłaca i żeby docenić wyjątkowe butelki, to trzeba znaleźć na to czas, miło jest też obok mieć dobre towarzystwo i wspaniałe jedzenie.