I Zlot winiarskiej blogosfery

Ósmego marca w warszawskim hotelu La Regina odbył się pierwszy „zlot” winiarskiej blogosfery. Spotkanie zorganizowane przez Winicjatywę, prowadzone żelazną ręką przez Wojtka Bońkowskiego, obfitowało w wiele interesujących wystąpień, degustacji i warsztatów. Impreza podzielona została na trzy części. Pierwsza koncentrowała się na wymianie myśli na temat dziennikarstwa, blogosfery, a także odpowiedzi na dosyć ważne pytanie – „po co blogujemy?”. Druga część była stricte degustacyjna, natomiast ostatnią – wieczorną – zaplanowano jako luźne spotkanie, aby przy kieliszku wina można było już bezpośrednio wymienić poglądy z pozostałymi uczestnikami.
Punktualnie o 9:50 Wojtek Bońkowski powitał (naszym zdaniem) dosyć spore (zdaniem innych – raczej niewielkie) grono blogerów, a także – osób piszących o winie zawodowo. Pierwszym mówcą był Tim Atkin – Master of Wine, brytyjski dziennikarz winiarski, jeden z najbardziej wpływowych krytyków na świecie. Mówił o tym, że jako blogerzy jesteśmy obok dziennikarzy i krytyków winiarskich – „wine communicators” i musimy zwracać baczną uwagę na to, co piszemy i jak, gdyż to „content is the king”, poza tym – nie piszemy przecież tylko dla siebie 😉 Niestety, Tim rozwiał nadzieję żywioną zapewne przez niektórych – dziś już coraz trudniej utrzymać się z samego pisania o winie, więc – „do not give up your day job” 🙂 Udaje się to tylko nielicznym szczęściarzom takim, jak właśnie Tim… Nam pozostaje wieczorne blogowanie o winie 🙂
Kolejnym prelegentem był delikatnie spóźniony i początkowo lekko roztargniony Tomasz Machała, redaktor naczelny portalu natemat.pl. Szybko jednak doszedł do siebie i od razu przeszedł do trudnych tematów – zaczęliśmy od przyszłości dziennikarstwa i mediów. Czy możemy rozróżnić zawody dziennikarza i blogera? Czy dziś to się już trochę miesza? Konkluzja, niestety nie za wesoła -tabloidyzacja mediów postępuje i raczej nic nie stoi na jej drodze. Użytkownicy internetu potrzebują skondensowanej i krótkiej informacji, a media dawne, chcąc przekazywać pogłębione treści i analizy (na które jest coraz mniejszy popyt) musza stawać się coraz droższe. Odbiorcy potrzebują jednak subiektywnej recenzji i opinii, z jak największą dawką emocji (a tego w przypadku blogerów, i tych winnych, i nie winnych raczej nie brakuje 🙂 stąd siła blogów w różnych dziedzinach życia będzie coraz większa. Dodatkowo, zasady etyczne w tym biznesie nie istnieją; smutne to niestety. Dyskusja toczyła się w kierunku brania większej odpowiedzialności za słowo, w szczególności przez blogerów – nie została jednak podchwycona przez tę cześć sali 🙂
Kolejnym punktem był panel dyskusyjny, na którym po przypomnieniu historii pisania o winie w sieci nastąpiła interesująca dyskusja na temat „po co piszemy o winie”, dla kogo, co jest dla nas ważne w naszej działalności. Konkluzja dla nas jest jedna – profesjonalna treść, szczerość przekazu i szanowanie czytelnika to podstawowe wartości, jakimi powinniśmy się my – blogerzy – kierować w naszej aktywności winno pisarskiej, a ocenianie gratisowych win z dyskontów nie powinno być główną działalnością środowiska. Dyskusja pewnie by jeszcze potrwała dłużej, ale Wojtek Bońkowski jak cerber pilnował harmonogramu 🙂 Chwała mu za to, bo dzięki temu konferencja się nie „rozeszła”, tylko wszystko szło jak po sznurku i zgodnie z rozkładem.
Kolejne 2 wykłady nazwalibyśmy technicznymi. Dotyczyły bardzo pożytecznych tematów dotyczących pozycjonowania bloga/strony internetowej oraz techniki robienia zdjęć butelce wina. Każdą z tych rzeczy autor bloga może zawsze zrobić lepiej.
Po przerwie nastąpiła część degustacyjna. Najpierw super duet Bońkowski/Chrzczonowicz przypomniał i usystematyzował blogerom degustacyjne podstawy, aby lepiej wejść w dwie następne wymagające sesje. Pierwszą z nich był dobór win do potraw (coś z naszego podwórka 🙂 ), który zaprezentowali sommelierzy Michał Jancik oraz Paweł Białęcki. Potrawy przygotował szef kuchni w La Regina, czyli Paweł Oszczyk. Wina, które dobierali Somelierzy pochodziły w większości z oferty sponsora wydarzenia – sieci handlowej Lidl z ich ostatniego katalogu. Nie było łatwo 🙂 Na pierwszy ogień poszła przystawka – carpaccio z tuńczyka, obtaczane w orientalnym pyle z chutneyem z mango i rokitnika. Surowy tuńczyk nie był w tym daniu bohaterem – rządziły sosy. Kwasowe z delikatną słodyczą. Tu mieliśmy do wyboru Champagne Bissinger Brut , który świetnie sobie radził zarówno z rybą jak i sosami oraz Sauvignon Blanc z Marlborough Dog Point z 2010. Wino niezłe, trochę stalowe trochę ziołowe, cięższe, poważniejsze Sauvignon – dobre, ale do dania tylko poprawnie.
Na drugą przystawkę podano filet z dorsza z łuską ziemniaczaną, salsą pomidorowo-imbirową i świeżą kolendrą. Sommelierzy wybrali do ryby Rieslingi – alzacki Grand Cru Muenchberg 2011 oraz z późnego zbioru z Lombardii – Oltrepo Pavese od Ca’ di Frara z 2012. Większość osób degustujących podkreślała trochę zbyt dużą ilość imbiru w sosie, która utrudniała porozumienie dania z Reislingami. Jednak gdy nabraliśmy go wraz rybą umiarkowaną ilość to słodszy włoski riesling naszym zdaniem wypadał lepiej.
Następnie podano pieczoną pierś kaczki barbaryjskiej z sosem śliwkowo-imbirowym. Sosy były różne więc ciekawe prezentowało się zestawienie wina białego z czerwonym. Czerwień reprezentowała Burgundia – czyli klasyczne połączenie do kaczki – Rully Rouge La Combe 2011, Philippe de Bois d’Arnault a biel Graacher Himmelreich Riesling Kabinett 2011, Max Ferd. Richter. Naszym zdaniem kaczka było trochę „przeciągnięta” i dlatego do mięsa Pinot spisał się całkiem nieźle. Riesling był za słodki i trochę ekstrawagancki w tym zestawieniu.
Na deser pojawił się kawałek sera pleśniowego Coulommiers de Caractere i Bordeaux 5e Grand Cru Classe – Haut-Medoc 2004, Chateau Camensac oraz białe wino z podsuszanych winogron L’Ora Vignetti delle Dolomiti 2010, Pravis. Bordeaux pomimo, że naprawdę piękne, pełne skórzanych aromatów nie pasowało do sera. To samo można było powiedzieć o białym. Doszliśmy do winsoku, że może jakiś Sauternes o wyższej kwasowości by dogadał się z serem? Następnym razem 🙂
Na usprawiedliwienie Sommelierów niech świadczy fakt, że do dań mogli wybierać wina jedynie z wąskiej listy przedstawionej przez organizatorów. Tym bardziej była to bardzo ciekawa lekcja!
Następnie odbyły się 3 degustacje komentowane. Na Bordeaux zaprosił swoją grupę Marek Bieńczyk, na Włochy – Wojtek Bońkowski, a ja udałem się za Timem Atkinem, aby degustować Burgundię. Ta ostatnia degustacja wzbudzała chyba największe emocje (prawdę mówiąc, zapisałem się na nią nie wiedząc dokładnie, jakie etykiety zostaną tam zaprezentowane) z uwagi na jedną tylko butelkę – Romanee-Saint-Vivant Grand Cru 2007, Domaine de la Romanee-Conti. Romanee-Conti to wybitny burgundzki producent. Aubert de Villaine (Decanter Man of the Year 2010) wraz z żoną Pamelą bardzo dbają o jakość (w 1977 zakupił pierwszy w Burgundii stół do sortowania owoców, wprowadził zasady biodynamiczne itd.), starając się oddać w swoich winach jedno z najlepszych terroir w Burgundii. Pikanterii dodaje fakt, iż wina Romanee-Conti są jednymi z najdroższych na świecie – degustowana butelka kosztowała 4290 PLN. Tim wprowadził nas przez około 30 minut w niuanse burgundzkich apelacji i rozpoczęliśmy degustacje. Najpierw 6 win białych gdzie zdecydowanie najlepsze było 5te w kolejności Puligny-Montrachet 1er Cru La Garenne 2010, Domaine Seguin-Manuel. Nos o fajnych nutach siana z delikatnymi tytoniowymi niuansami. W ustach dobra kwasowość, beczka świetnie zintegrowana, a końcówka gęsta i migdałowa. Następnie 6 czerwonych – z gwiazdą naszej degustacji na końcu. Najwięcej emocji zgodnie z oczekiwaniami wywołały 2 ostatnie pozycje. Mazoyeres-Chambertin Grand Cru 2006, Domaine Taupenot-Merme o mocnym tytoniowym, przykrywającym owoc nosie, gdzie dopiero za chwilę wyłoniły się truskawki i jakieś nuty kwiatowe. Usta bardzo ciekawe, bogate nawet z rozmarynowymi nutami. No i w końcu Romanee-Saint-Vivant Grand Cru 2007, Domaine de la Romanee-Conti. Trudno pisać o takim winie, bo już samo otwarcie tej butelki trąci perwersją, a nie degustacją. Sam Tim wspomniał jeszcze podczas pierwszego wykładu, że kupił dla siebie 4 sztuki po okazyjnej cenie od producenta. Potem cieszył się jak dziecko, że może z nami spróbować, bo rzadko ma na to szanse. Jak się potem okazało, jego prywatne butelki są inwestycją emerytalną (i chyba tylko w tych kategoriach można rozsądnie patrzeć na tego typu etykiety). Wracając do wina – duże przeżycie. Nos dobrze zbudowany – wpadający bardzo delikatnie w ciekawe aromaty whisky z Isley. Usta intensywne, niesamowicie zrównoważone i eleganckie. Trochę słodyczy i owocu, ale wszystko w świetnej równowadze. Tak naprawdę powinniśmy nasze kieliszki zostawić na jakiś czas, żeby móc docenić głębię i złożoność tego wina. Podsumowując degustację – ogólnie białe zrobiły na mnie większe wrażenie niż czerwone, ale najlepsze czerwone lepsze od najlepszych białych.
Po degustacji udaliśmy się do Mielżyńskiego na „afterek”. Przywitał nam sam Pan Robert, serwując kieliszek prosecco. I tak przy winie i przekąskach mogliśmy pogadać już na luzie o tym co w „blogosferze” piszczy… albo i „nie piszczy”. Już padły deklaracje że kolejny zlot za rok – Winniczek pojawi się na pewno.