Grand Prix Magazynu Wino 2017

Polski winiarski świat bogaty jest w wiele dziw, ekscytujących ludzi ale i momentów. Wszystko dlatego, że target jest na tyle zróżnicowany, że „każda zmora znajdzie swojego adoratora” 🙂 Wielu z nas ma inne potrzeby poszukiwanych treści, charakteryzujemy się innymi zainteresowaniami. Na rynku kanały komunikacyjne walczą o naszą/Waszą uwagę. Przede wszystkim macie dostęp do szeregu winiarskich blogów, a w nim wielu weteranów, którzy wcale nie zwalniają i nadal dają czadu, innych nieco zmęczonych winomaniaków, którzy chodzą coraz częściej na skróty, powiedzmy swoimi ścieżkami. Pojawiają się też na szczęście nowe debiuty, które zachwycają pasją i pomysłowością. Dodatkowo branża winiarska nie odpuszcza czytelnikowi miłującemu tradycyjny offline, czyli prasę, a gdzie pojawia się ręka wolnego rynku, czytelnik korzysta z przystępnego formatu kilku czasopism, do wyboru do koloru. No i na koniec praktyka, czyli kształtowanie tzw. doświadczenia klinicznego, do którego służą spotkania degustacyjne, szkolenia, wyjazd i wielkie branżowe imprezy.
Dziś chcielibyśmy skupić się na tych tzw. wielkich branżowych imprezach, z ubitą śmietanką towarzyską, wydaje się że nie ma nic bardziej ekscytującego, niż pokazanie się na takim spotkaniu, chyba nie ma…bo zdradzimy Wam, że co roku odbywamy burzliwą rozmowę przed zbliżającym się Grand Prix Magazynu Wino z pytaniem, czy poświecimy jej kilka godzin. Marta wprost nazywa je „zlotem czarownic”, jako marketingowiec, pozazawodowo stara się unikać tłumów, łatwo też rozpoznaje udawane shaky hands – czego nie znosi. Robert rozumie jej argumenty, ale na spokojnie wykorzystuje też jej słabe strony i stosuje proste chwyty – przewagi jakościowej i ilościowej wina oraz obecności przyjaciół, którzy wygrywają ze sztucznymi uśmiechami.
W wersji końcowej Robert stawia na swoim i wiernie odwiedzamy imprezę co roku. Dziś otrząsnęliśmy już po tych wrażeniach i nie omieszkamy podzielić się z Wami naszymi spostrzeżeniami.
Tegoroczne obchody odbyły się w weekend 28-29 października na Torze wyścigów konnych Służewiec – mogliśmy zaszaleć w evencie organizowanym po raz pierwszy przez dwa dni. Na początek zanim damy się ponieść emocjom dotyczącym opinii na temat lokalizacji imprezy, chcemy skupić się na prostych, ale bardzo ważnych dla polskiego rynku informacjach. Jesteśmy blogerami dlatego w tym miejscu serdecznie gratulujemy Łukaszowi i Michałowi, którzy kolejno otrzymali nagrody za blogera roku od redakcji Magazynu Wina – lampkawina.com i blogera roku w plebiscycie publiczności – niewinnepodroze.pl. Lista nagrodzonych importerów, butelek, miejsc dostępna jest dla zainteresowanych na profilu facebookowym Magazynu Wino, więc nie będziemy generować tu dodatkowych treści. Każda nagroda dotyczy uznania swoistego rodzaju ciężkiej pracy, selektywnego doboru, wielu podróży, staranności w obsłudze klienta i klimatowi, jaki sprzyja promocji picia wina w Polsce. Wszystkim nagrodzonym, w każdej kategorii życzymy wielu dalszych sukcesów i wytrwałości.
Wracamy jednak na obchody, tej co by nie mówić uznanej na polskim rynku imprezy. Oczywiście mamy swoje subiektywne odczucia co do miejsca organizacji, którymi omieszkamy się podzielić. Towarzyszy nam nieodparte wrażenie, że niestety temu corocznemu świętowaniu nie da się wyjść poza schemat kolejnych błędów. Jednego roku ścisk jest taki, że winiarz nic nie widzi, nic nie słyszy, a degustujący ucieka bo się dusi, z drugiej strony wspaniałe seminaria podnoszą poziom niedostatków i człowiek wychodzi ze świętowania, niby doszkolony, ale zadowolony, że ma w końcu czym oddychać. Kolejnego, optymistycznie podchodzimy do zmian w obchodach… i znowu się zawiedliśmy. Wielu z Was komentowało samą lokalizację – jesień, ciemnica, dalekie odległości od środków komunikacji, oczywiście nie ułatwiały pozytywnego odbioru, ale żeby nie było, nie będziemy narzekać w tych kategoriach, bo jesteśmy dorośli i jakoś sobie poradziliśmy. Tor Służewiec, dzięki swojej powierzchni, luźnego rozmieszczenia winiarzy i importerów uzupełnił tu zeszłoroczne braki, jednak oświetlenie, temperatura i warunki organizacyjne tego eventu zwyczajnie nas załamały.
Sami wzieliśmy udział w panelu „Wiek rieslinga: degustacja pionowa niemieckich rieslingów” i naprawdę dawno nie byliśmy na degustacji tak niezrozumiałej, chaotycznej i smutnej, ale nie przez tematykę, lecz warunki w jakim się odbywała. Szkoda nam prowadzącego, który bez wątpienia niezwykle starał się do nas dotrzeć – edukacyjnymi slajdami, opowieściami z przyjacielskich relacji z winiarzami, ale hałas dobiegający z dołu głównych obchodów i głos w mikrofonie Tomasza Prange-Barczyński, po drugiej stronie schodów na innej degustacji totalnie zniszczył to spotkanie. Sami skupiliśmy się na winach, bo piękne propozycje naprawdę nie zasługiwały na taką oprawę, dlatego o odczuciach związanych z naszą roboczą, samodzielną degustacją postaramy się Wam opowiedzieć w osobnym wpisie.
Anturaż hali w jakiej odbyła się impreza był zimny. Nie tylko w rzeczywistym odczuciu temperatury ale i przenośni, jaką dało się odczuć poprzez możliwości jakie zaoferował budynek. Światło! Może mieliśmy nosić je w sobie, a może specjalnie miało męczyć uczestników, tak by robili szybko miejsce na następnych? Najdobitniej pokazuje to kamerzysta – profesjonalista Magazynu Wino, który w odsłonie video-relacji z imprezy, jaką znajdziecie na facebooku Magazynu Wino, sam biedak walczył z możliwościami swojego sprzętu i stale fioletowo-różową poświatą. No więc różowa landrynka górą!
Ale jest coś, co sprawiło i sprawia, że impreza ta jak żadna inna zyskuje na wartości! Wino! Ono zawsze wygrywa, jeśli zacisnęliście zęby, ubraliście kurtkę, krzepko posługiwaliście się z książeczką-przewodnikiem i założyliście różowe okulary, to przez Wasze zmysły przeleciały miliony fantastycznych doznań. Kolejny raz trafiło się nam unikatowe doświadczenie degustacji wielu win w jednym miejscu. Niektóre nas zachwyciły, zainteresowały, inne zdekoncentrowały. Tak to już chyba jest, może i czas się z tym pogodzić, że to nie miejsce ma znaczenie, ale wino i ludzie…