A może by tak Friuli?

Luty to u nas czas planowania wyjazdów winiarskich. Od kilku tygodni ślęczymy więc nad rozpiską naszych ulubionych festiwali, rozrysowujemy trasy, zastanawiamy się nad możliwościami urlopowymi i stanem bieżących finansów. Te kilka wieczorów potrafią być naprawdę czasem wytężonego wysiłku, kilku burzliwych wymian poglądów, paru przymusowych kompromisów i momentami zniechęcenia, które powodują, że jedno na chwilę zagląda nawet na nudne strony z listami spa, a drugie sprawdza loty do Skandynawii.
Tylko chwila! Jak żyć bez możliwości poznawania tylu interesujących ludzi, okazji do wspaniałych rozmów, nauki, tych widoków na winnice, no i przede wszystkim próbowanych pięknych win? W końcu zagryzamy zęby i jakoś udaje się zaplanować kilka wyjazdów.
Jesteście ciekawi gdzie nas nogi (czy raczej koła samochodu) poniosą w tym roku? Niech ten wpis będzie podpowiedzią.
Friuli
Północno-wschodni kraniec włoskiego buta to region przez nas jeszcze mało rozpoznany. Historycznie jest to miejsce skomplikowane, mające jak wiele pogranicznych terytoriów burzliwą przeszłość, niejednokrotnie mocno zabarwioną krwią. Jeszcze sto lat temu okolice Gorycji i Triest stanowiły zachodnie rubieże cesarstwa Habsburgów i ulubione (z powodu śródziemnomorskiego klimatu) miejsce wypoczynku arystokratycznych elit. Dzisiaj to buzujące energią i pomysłami zagłębie produkcji win pomarańczowych, odpowiadając w dużej mierze za odkrycie na nowo tego (przecież istniejącego od dawna) rodzaju win. Jednak Friuli to również miejsce, gdzie powstają przepiękne białe wina, które czystością owocowej ekspresji mogą spokojnie równać się z tak ukochanymi przez nas butelkami z Alto Adige. Łączna produkcja regionu jest niemal dwukrotnie większa niż Południowego Tyrolu, najciekawsze pozycje znajdziemy zaś przy samej granicy ze Słowenią, w apelacja Collio (1500 hektarów winnic) i Colli Orientali (niemal 5000 hektarów). Tutejsze pagórkowate winnice rodzą zwykle lepsze wina niż siedliska położone bardziej na południe, w kierunku Adriatyku, gdzie teraz mocno się wypłaszcza.
Franco Terpin Jakot 2011 (Viniculture Berlin, 28,50 eur)
Rozpoczynamy od lokalnego szczepu Friulano, ale w pomarańczowym wydaniu. Nazwa wina „Jakot” jest zabawną grą z unijnym ustawodawstwem, a w zasadzie z Węgrami, który skutecznie oprotestowali używaną wcześniej nazwę odmiany „Tokai Friulano”. Niektórzy winiarze w formie swoistego protestu zaczęli oznaczać swoje wina nazwą „Tokaj”, ale zapisywaną wspak. Ot, taka drobna uszczypliwość. Franco Terpin swoją niewielką 10-hektarową winnicę w Collio przejął od rodziców, a wina długo macerowane na skórkach produkuje od 2005 roku. Próbowane przez nas wino powstaje ze starych, nawet 60-letnich krzewów, a macerowane jest przez 10-14 dni. Następnie dojrzewa przez 18 miesięcy w dużych beczkach ze slawońskiego dębu i aż 4 lata w butelkach.
Zaczyna się akcentami ziołowymi (suszone oregano i majeranek), nutami sosu sojowego i suszonymi jabłkami. Usta ładnie soczyste, z przyjemnie słodkim owocem: mandarynkami, morelami, gruszkami i mango z dodatkiem orientalnych przypraw. Do tego świetnie kwaskowe, a kończące się długim, słonawym posmakiem. Całość stosunkowo łagodna jak na tę kategorię win i fenomenalnie żywa pomimo swojego wieku. Do spokojnego sączenia w jeszcze chłodne wieczory. Bardzo dobre+ (91/100).
Russiz Superiore Pinot Bianco 2016 (Mielżyński, 94 zł)
Producent to jedna z gwiazd apelacji Collio i przedstawiciel drugiego gatunku powstających tam win – białych win jednoodmianowych. Pinot Bianco to szczep specyficzny, w zasadzie poza niewielkim regionem północnych Włoch, południa Niemiec, kilku siedlisk w Austrii i na Morawach, nie produkuje się z niego wybitnych win. A nawet w tych miejscach nie odgrywa on przodującej roli. Gdy jednak trafi w dobre ręce, to wynik potrafi być niesamowity (patrz Cantina Terlano i ich Vorberg). My zaś mamy nieukrywaną słabość do tego szczepu i bardzo często gości on w naszych kieliszkach.
Pachnie dość zachowawczo, delikatnymi akcentami rumianku, słodkich jabłek i cytryn. Usta cieliste, maślane, z przyjemnym goryczkowym finiszem. W końcówce objawia się więcej grejpfruta i poobijanych jabłek. Kwasowość może nie jest najwyższa, ale wino jest świeże (mimo naprawdę sporego ekstraktu). Całość niezwykła, subtelna, szepcze do nas jak sufler zza sceny. Byłoby świetne z kurczakiem, albo indykiem w śmietanowym sosie z estragonem. Bardzo dobre (90/100).
Ronco del Gelso Latimis 2014 (Starwines, 68 zł)
Na koniec przenosimy się do apelacji Isonzo, biorącą swoją nazwę od rzeki, pod którą podczas I wojny światowej wykrwawiały się wojska włoska i austro-węgierskie (nieco zapomniana seria jedenastu starć przyniosła trzy razy większe straty niż walki pod Verdun). Teren jest tu równiejszy, a podłoże stanowią głównie aluwialne osady. Winnice leżą na bardziej prestiżowym, prawym brzegu, w podstrefie Rive Alte, gdzie gleba jest nieco mniej żyzna, a przez to lepiej przystosowana do upraw winorośli.
Choć większość pozycji z Friuli to wina jednoodmianowe, to w tym przypadku mamy ciekawą mieszankę – Pinot Bianco, Friulano, Rieslinga i Traminera, których proporcje różnią się w zależności od rocznika. Całość fermentuje i dojrzewa jedynie w stalowych zbiornikach. W nosie już poukładane, wychwytujemy nieco gruszki, pomelo, minerałów, a do tego również dym i proch strzelniczy. Usta przyjemnie pełne, delikatne maślane i woskowe, z dobrą kwasowością (zwłaszcza objawiającą się w w finiszu). Do tego mające dobry ekstrakt i masę. Całość fajnie ułożona, w idealnym momencie do picia. Bardzo dobre (90/100).
Ten przedsmak utwierdził nas w przekonaniu, że warto wybrać się do Friuli. No więc mamy już jeden punkt na mapie zaznaczony, a co z resztą? Czekajcie na nowe wieści…