Londyn 2023 – hinduskie restauracje

Orientalna kuchnia bardzo rzadko pojawia się na Enostradzie. Teraz nadarza się okazja by nadrobić zalegości. W Warszawie niestety nie miałem okazji spróbować indyjskiego jedzenia, które przyprawiłoby mnie o mocniejsze bicie serca. Korzystając z wypadu do Londynu postanowiłem bliżej zbadać sprawę i skosztować wreszcie hinduskich dań odpowiedniej jakości. Z uwagi na bardzo liczną diasporę osób pochodzących z subkontynentu indyjskiego Londyn wydawał się być idealnym do tego miejscem.

Odwiedzone restauracje
Pomysł był taki, aby w czasie tego dosyć krótkiego pobytu odwiedzić jedno miejsce z górnej półki i jedno bardziej lokalne i tańsze. Sprawdzić jak się mają smaki spróbowane na wyspach do tych w Warszawie. Od razu zastrzegam – nie oceniam dziś autentyczności potraw (nie mam do tego odpowiedniej wiedzy), ale jakość dań, balans smaku i ogólne wrażenia.
Chourangi (3 Old Quebec Street, Marylebone)

Chourangi to nowy projekt pochodzącego z Indii hotelarza Anjan’a Chatterjee. W ojczyźnie ma już kilka restauracji a swoja pierwszą otworzył w Kalkucie. Nazwa Chourangi odnosi się do dzielnicy tego 15 mln miasta i zwiastuje, że będziemy mieli do czynienia z kuchnią bengalską. Jest to jej nowoczesna inkarnacja, gdzie mieszają się wpływy lokalne z kolonialnymi i tymi z sąsiedniego Bangladeszu. Restauracja jest z segmentu fine dining i ceny są raczej wysokie.
W karcie zobaczymy klasyczne bengalskie Daak bungalow chicken curry (kurczak z pomidorami, nerkowcami i kozieradką) 24 GBP czy Kosha Lamb (gęste curry z długo duszonej jagnięciny) 29 GBP. Ale jest też ryba, krewetki i kilka dań wegetariańskich oraz wegańskich. Przystawki w cenach 12-20 GBP, główne dania 15-30 GBP. Karta win obejmuje około 60 etykiet z całego świata w cenie od 35 GBP za butelkę. Kieliszki zaczynają się od 7 GBP. Wina są raczej klasyczne i mainstreamowe. Restauracja oferuje też dużą gamę koktajli – 14 GBP.









Zamówione dania
Chcąc spróbować jak najwięcej smaków. Zamówiliśmy dwa menu lunchowe (1 przystawka i 1 danie główne z 2 dodatkami – 25 GBP) oraz butelkę super-odświeżającego sycylijskiego Rose (blend syrah i nero d’avola) od Planety (38 GBP). Na przystawki dostaliśmy dwa rodzaje kurczaka. Malai Tikka – marynowany w kminie rzymskim i twarożku. Lal Murgi – pikantny z chili, kolendrą i nutą kokosu. Oba kawałeczki podane były z sałatką z leciutko piklowanych warzyw.
Na drugie dania wzięliśmy Malai Prawn Curry z cynamonowo-kokosowym sosem oraz marynowanego w cytrusach, smażonego jackfruita z cynamonem, zielonym karadamonem i pomidorami. Jako dodatki wzięliśmy Hing Aloor Dom – czyli ziemniaczane curry oraz Black Dal – długo gotowaną potrawkę z soczewicy. Do tego placki naan i ryż.
Doznania
Pomijając mikroskopijną wielkość przystawek, ich smak był obłędny. Tikka (z piersi) rozpływała się w ustach a Murgi (z nogi) miał fenomenalną, delikatną teksturę, nie wspominając o warstwie aromatycznej, która była znakomita. Krewetki były bardzo smaczne, klasyczne, z sosem o świetnej równowadze. Ich największą wadą była niestety ilość – 3 sztuki. Na moje pytanie dlaczego jest ich tak mało otrzymałem odpowiedź że w menu a’la carte jest więcej a w lunchowym właśnie 3. Jackfruit rozbił bank! Fantastycznie cytrusowy, mocny, lekko pikantny o mięsnej teksturze. Absolutny odjazd. Soczewica, była gęsta, mięciutka i łagodna. Natomiast curry ziemniaczane przyjemnie pomidorowe. Jedzenie było absolutnie znakomite o świętej równowadze i bogactwie smaków. Pewnie dania są trochę uładzone pod gusta londyńskiego „high street”u, jednak w restauracji oprócz nas byli sami hindusi. Podsumowując – najlepsze indyjskie jedzenie jakie do tej pory jadłem.
Tayyabs (83-89 Fieldgate Street, Whitechapel)

Kończąc lunch w Chourangi zapytaliśmy kelnera, gdzie poleca pójść na tańsze jedzenie. Polecił on lokale w East Ham gdzie jest największa hinduska społeczność. Dla nas te 40 minut pociągiem w jedna stronę było już zbyt dużym wysiłkiem, gdyż kolejnego dnia mieliśmy bardzo napięty harmonogram. Wybraliśmy więc położony (niedaleko naszej bazy wypadowej) na początku East-Endu w Whitechapel – Tayyabs. To rodzinna, założona w 1972 pendżabska restauracja. Znana jest przede wszystkim z dań z grilla. Z Pendżabu do Bengalu jest około 1800 km więc nie będę porównywał stylu serwowanych dań.
Restauracja, jak na londyńskie standardy, jest dosyć tania. Nie serwuje alkoholu, ale działa w formule BYOB i nie pobiera korkowego. Po sąsiedzku funkcjonuje sklepik i tam, gdy się jest nieprzygotowanym, można kupić butelkę. My pobraliśmy lagera Cobra (butelka 0,66 l. za 3,5 GBP).






Zamówione dania
Zamówiliśmy dwie przystawki i jedno danie główne oraz chlebek naan. Na początek podano czekadełko – chrupkie placki z trzema sosami i świeżymi warzywami. W ramach przystawek postawiliśmy na klasykę – Kurczak Tikka (5 kawałków – 4,95 GBP) a także kotlety jagnięce w czerwonym sosie (4 sztuki – 9,50 GBP). Na drugie danie wzięliśmy pendżabskie Karahi King Prawns – krewetki z pomidorami, czosnkiem, imbirem, zielonym chili i kolendrą – 15,50 GBP.
Doznania
Po całkiem smacznym chrupku z sosami i bezpłciowej sałacie, wjechały skwierczące mięsne przystawki na gorącym półmisku. Wyglądało to bardzo efektownie. Niestety, podczas degustacji nastąpiło rozczarowanie. Kurczak był suchy i robił wrażenie (tym bardziej biorąc pod uwagę wielkość restauracji i krótki czas oczekiwania) odgrzewanego. Jagnięcina była jak „podeszwa” i nawet smaczny sos w którym była marynowana jej nie pomógł. Krewetkowa porcja była całkiem słuszna z konkretną ilością skorupiaków. Na początku wydawało się, że plama po przystawkach zostanie zmyta, jednak wraz z jedzeniem dania, jego ostrość narastała tak, że już nie było czuć innego smaku. Nawet całkiem smaczny nann i zimna Cobra nie pomagały. Poczułem się trochę jak w warszawskich lokalach (w których do tej pory dane mi było próbować kuchni hinduskiej), nie tylko w kontekście jakości, ale też z uwagi na europejskie towarzystwo przy sąsiednich stolikach. To nie był dobry dzień dla Tayyabs.
Podsumowanie
Trudo porównywać te dwie restauracje pod względem wystroju, standardu czy obsługi. Jednak upieczenie marynowanego kawałka kurczaka powinno każdemu szefowi przyjść równie łatwo. Okazuje się jednak, że tak nie jest. Niestety Chourangi pod każdym względem pokonało Tayyabs. Mówię niestety, gdyż miałem nadzieję, że różnice będą nie tak duże i w kategorii jakość/cena tańsza restauracja będzie zdecydowanie z przodu. Następnym razem przejedziemy się jednak te 40 minut do East Ham’u, bo nie wierzę, że nie można zjeść w Londynie tanio i dobrze w hinduskiej restauracji!
Do Następnego!
W.
