Czy jest jeszcze co świętować?

Niemal niezauważenie naszemu blogowi stuknęło 7 lat. Choć przez ten okres mieliśmy różne perypetie; więcej, regularniej – innym razem mniej czasu na pisanie kolejnych postów, to co tu dużo mówić jesteśmy z siebie dumni, że utrzymujemy się jeszcze na powierzchni, że nie zatonęliśmy.
Dziś oczywiście bywa trudniej niż jeszcze 5 lat temu. Zwłaszcza, że odnosimy wrażenie, że obecnie znaczenie większym zainteresowaniem cieszą się działania związane (mniej lub bardziej) z winem na Instagramie, czy jeszcze jako tako na Facebooku. No cóż czytelnik wybiera produkt instant. I o ile nie można mieć o to żadnych pretensji, to o tyle dawno przestaliśmy nerwowo śledzić słupki statystyk bloga i wierzyć, że nastąpi tutaj jakiś cudowny przełom.
Zrobiliśmy też pewne podsumowanie, które pokazało w kilku punktach, że:

Nie jesteśmy „trendy”. Nie pijamy wyłącznie win naturalnych, czy pomarańczowych – choć bardzo je lubimy.

Zamiast pisać wyłączenie o winach dostępnych na polskim rynku, opisujemy butelki przywiezione z naszych wyjazdów i recenzujemy je sami. Tu strzelamy sobie w kolano, no bo takimi działaniami statystyk nie nabijamy. Choć mamy na swoim koncie już udane transfery dla polskich importerów – z czego bardzo się cieszymy.

Za rzadko sięgamy po butelki z marketów i dyskontów, ale zawsze piszemy prawdę co o nich myślimy. Nie pijemy win z oferty Rossmanna, a nasz czytelnik bardzo często szuka tych informacji na naszym blogu. (śmiech)

Mniej już o winie uczymy się z teorii, więcej z praktyki. Dlatego brak możliwości podróży w 2020 roku bardzo negatywnie odbij się na naszych moralach.

Nadal kochamy rieslingi – tu nic się nie zmieniło. Lubimy grüner veltlinery, blaufränkische, sangiovese, nebbiolo. Dalej nam za to do beczkowych chardonnay (choć nie jesteśmy tu tak kategoryczni jak kiedyś), primitivo – to nie nasze klimaty.

Uwielbiamy Niemcy, kochamy podróże do Włoch, ale wymarzony dom i winnicę chcielibyśmy mieć w Austrii – najlepiej w Styrii.

Wszyscy nasi najbliżsi przyjaciele dzielą z nami pasję do jedzenia i wina. Przekabaciliśmy też naszą rodzinę na dobrą stronę mocy.

Niczego nie żałujemy, dużo się nauczyliśmy, wszystko jeszcze przed nami.
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmiecie na ogniskach wiosny spłoną.
Od początku do dziś udało nam się jeszcze jedno: nic nie musimy, wszystko możemy. Wino sprawia nam ogromną frajdę, wniosło w nasze życie wielu wspaniałych ludzi, otworzyło kilka drzwi, pozwoliło odnaleźć prawdziwą pasję. Mimo wszystko cieszymy się, że zimą 2014 r. podczas spaceru, oboje nakręceni doszliśmy do wniosku, że zakładamy bloga.
Z okazji tej naszej małej rocznicy postanowiliśmy też otworzyć butelkę przywiezioną kilka lat temu z Włoch. Wybór padł na 17-sto letnie już Barolo.





Powrót do Serralungi
Winiarnię rodziny Pira odwiedziliśmy latem 2016 r. Została ona założona przez Luigiego Pirę w latach 50-tych ubiegłego wieku, a obecnie prowadzona jest przez trójkę jego synów.
Zwykle wina z Serralungi uchodzą za Barolo, które wymagają najdłuższego leżakowania, by pokazać swój potencjał, za młodu są wyraźnie surowe, zamknięte, trudne do picia. Rocznik 2004 był w regionie Langhe dość ciepły, suchy, niemal idealny jeśli chodzi o produkcję wina, choć już po fakcie okazało się, że wina dość szybko podlegały ewolucji.
Marenca to parcela, która ma kształt wyraźnego, dość stromego amfiteatru. Obok rodziny Pira, swoje winorośle posiada tutaj zaledwie jeden producent. Mogłoby się więc wydawać, że nie jest to zbyt popularne i cenione cru. Optyka zmienia się nieco, gdy dowiadujemy się, że tą drugą osobą jest sam Angelo Gaja. Skoro dostrzegł on potencjał na tym wzgórzu, to coś musi być na rzeczy. Pochodzące stąd wina są jednymi z najgłębszych i najlepiej zbudowanych etykiet z Serralungi.

Luigi Pira Barolo Marenca 2004

Wino pachnie przyprawami korzennymi, suszonymi wiśniami, żurawiną, pieprzem. Po kilku godzinach dochodzą również nuty suszonego drewna, włoskich ziół, nieco leśnego igliwia. Na podniebieniu wciąż zaskakująco kwaskowe, świeżutkie i bardzo żywe. Kończy się mocnymi, wyrazistymi taninami. Może brakuje mu jakiejś większej głębi i wielu wymiarów, ale jest świetnie zachowane w czasie, w zasadzie spokojnie można być uznać, że ma maksymalnie 6-7 lat. Znakomite- (92/100).
Wino okazało się zaskakująco dobrze dobrane do tej okazji. Może wytrzymać jeszcze kilka lat, nie tracąc młodzieńczej energii i wigoru, czego sobie też byśmy życzyli.

No i zrobiło się melancholijnie. Ale zobaczymy, kto doszedł do końca – dajcie znać z czym Wy nas kojarzycie i za co nas nie lubicie. (śmiech)